Kiedy USA zdecydowało się czynnie wesprzeć libijskich rewolucjonistów w walce z dyktaturą Muammara Kaddafiego, w Pentagonie trwały rozmowy na temat przeprowadzenia cybernetycznego ataku na przeciwlotnicze struktury. Ta kwestia nigdy nie dotarła do Białego Domu i Amerykanie zdecydowali się na znacznie droższą i bardziej tradycyjną opcję: bombardowanie. Dlaczego cyberwojna – tańsza, nienarażająca życia amerykańskich żołnierzy – została porzucona?
Itworld.com przedstawia kilka możliwych przyczyn wyboru siłowego rozwiązania, zamiast sabotażu hakerów-specjalistów. Chociaż skuteczna cyberwojna mogłaby teoretycznie pomóc w budowaniu wizerunku amerykańskiej potęgi w dziedzinie cybernetycznych ataków i byłaby nieporównywalnie tańsza, niosłaby ze sobą także poważne ryzyko. Na pierwszy rzut oka można odnieść wrażenie, że USA bało się ustanowienia precedensu. W końcu czy mocarstwo z supernowoczesną i ogromną armią chciałoby zaczynać erę, w której działania wojenne prowadzi tylko kilka osób przed ekranami komputerów?
Cyberwojna precedensem?
ITworld.com sugeruje, że chodziło o coś zupełnie innego. Nie byłaby to przecież wcale precedensowa sytuacja. Powszechnie uważa się, że wypuszczony w zeszłym roku przez Izraelczyków robak Stuxnet, który zaatakował irańskie kompleksy nuklearne, został napisany właśnie przez Amerykanów. Jednak jeśli USA miałoby oficjalnie rozpocząć takie działania pod własną banderą, musieliby zrobić to w maksymalnie widowiskowy sposób, czego raczej nie dokonaliby przez ominięcie niezbyt skomplikowanych libijskich zabezpieczeń. W kontraście z wyprowadzanymi z Chin i Rosji atakami na ogromną skalę, jakie od kilku lat plądrują rządowe bazy danych, wykradając informacje o wartości milionów dolarów, infiltracja prymitywnych sieci kraju Kaddafiego wypadłaby naprawdę miernie.
Amerykanie nie chcą być przecież postrzegani jako kraj z potężną armią, który nie radzi sobie jednak na polu działań cybernetycznych. Zakładając, że zdolności hakerów USA mogą nie być jeszcze imponujące, wygląda na to, że Pentagon nie chciał prowokować chińskich specjalistów do większej ilości ataków na nieskutecznie zabezpieczone systemy rządowe.
Na razie cyberwojna na pełną skalę nie jest tym, co leży w interesie zarówno Stanów Zjednoczonych, jak i Chin. Należy się cieszyć, że żadnemu z państw nie zależy jeszcze na przeniesieniu pola walki na cyfrowe terytorium.