Wielkie koncerny chcą, byśmy podpinali do naszych routerów coraz więcej sprzętów domowego użytku i dzielili się jak największą liczbą informacji o naszych przyzwyczajeniach. Czy mamy się czego bać?
Gdy Amerykanie tworzyli podwaliny Sieci, prawdopodobnie niewielu z nich podejrzewało, do jakich rozmiarów rozrośnie się ten projekt. Co prawda kino science-fiction lat ’60 masowo podejmowało tematykę wszechwiedzących cywilizacji technologicznych, jednak nam ciągle było do nich daleko. Zimna Wojna co prawda stymulowała rozwój, ale dopiero wiele lat po jej zakończeniu zaczęliśmy odkrywać technologie znane z Odysei Kosmicznej czy Roku 1984 roku.
Przez lata różni producenci próbowali przebić się i wypromować swoje PDA oraz tablety, lecz rynek udało się podbić dopiero w 2007 roku, gdy Steve Jobs zaprezentował światu pierwszego iPhone’a. Później przyszedł iPad od Apple, Android wszedł na salony i krok po kroku tworzyły się ramy zupełnie nowego zjawiska, jakim jest Internet Rzeczy wsparty przez Web 2.0 oraz rewolucję mobilną. Spełnienie marzeń futurystów. Według mnie Internet Rzeczy (IR) to przede wszystkim zjawisko, choć niektórzy chcą określać projekt disrutive technologies. Lecz niezależnie od tego, jaką terminologię przyjmiemy, zanim na dobre damy się wchłonąć przez IR, powinniśmy rozważyć wszystkie szanse jakie nam daje, oraz problemy, które postawi na naszej drodze.
Ideą stojącą za wprowadzeniem w życie Internetu Rzeczy było stworzenie środowiska, które potrafiłoby sterować całym naszym otoczeniem za pośrednictwem możliwie jak najmniejszej liczby urządzeń wsadowych. Zaczęło się od automatów sterujących ogrzewaniem i oświetleniem, ale był to dopiero pierwszy krok w stronę „ułatwienia życia”. Gdy Internet stał się dobrem powszechnym, YouTube zaczął na siebie zarabiać, Facebook wyewoluował z malutkiego projektu akademickiego do wielkiego, międzynarodowego portalu, zaznaczając prawdziwy początek ery Web 2.0, był to znak, że nadchodzi rewolucja, którą przyspieszył rozwój technologii mobilnej.
Docelowo, gdy system rozrośnie się na tyle, by kontrolować wszystko, co tylko nas otacza, powstanie Internet Wszechrzeczy, gigantyczny twór na miarę filmowego Skynetu. Wraz z rozwojem Web 2.0 oraz upowszechnieniem się smartfonów i tabletów, może powstać mieszanka iście wybuchowa, którą raczej prędzej niż później będziemy musieli okiełznać.
Obecnie naszym największym zmartwieniem jest bezpieczeństwo danych. Z jednej strony zagrożenie funkcjonuje w kontekście czysto technologicznym, pisaliśmy już o tym, że obecnie większość sprzętów podpiętych do IR nie jest dobrze zabezpieczonych. Ten problem da się szybko i łatwo rozwiązać, ale co zrobić z tymi danymi, które sami udostępniamy?
W którymś momencie tak bardzo pochłonęła nas rewolucja technologiczna, że przestaliśmy zauważać, że ktoś chce kontrolować nasze poczytania. Wystarczy wspomnieć aferę WikiLeaks, która pokazała nam, że w sieci jesteśmy nieustannie inwigilowani. Apple, Google, Microsoft, wszyscy czołowi gracze rynku technologicznego zbierają wszystkie dane, które uda im się od nas wyciągnąć. Smartfony nieustannie wiedzą, gdzie jesteśmy, znają nasze preferencje, czasami wiedzą o nas więcej, niż my sami. Google stworzył AdSense, doskonałe narzędzie do sugerowania internautom, czego tak naprawdę pragną. Facebook rozwija funkcję e-commerce, byśmy mogli używać go jako sklepu, tak przy okazji przeglądania zdjęć kotów i wpisów znajomych. A to tylko wierzchołek góry lodowej.
Aplikacje potrafią uczyć się naszych preferencji np. poprzez dopasowywanie listy odtwarzanych utworów do naszego gustu. Inteligentne lodówki mogą stać się centrum zamawiania jedzenia, odkurzacze same wyczyszczą dom wtedy, gdy będzie to potrzebne, a dzięki chmurze danych w każdym miejscu na świecie będziemy mieli dostęp do swoich plików. Wygodne? Owszem, ale jeśli rewolucja nie będzie przeprowadzana z głową, niedługo może okazać się, że cyfrowe wykluczenie nie będzie dotyczyć tych, którzy nie rozumieją technologii, ale dotknie także te osoby, które nie zgodzą się na permanentną inwigilację.
Pierwotna rozumienie pojęcia Internetu Rzeczy powoli wypacza się. Teoretycznie mówią o IR, mamy na myśli system urządzeń wzajemnie komunikujących się, by ułatwić nam życie, nic więcej. Dziś do tej niepozornej sieci próbuje się wtłoczyć narzędzia, które przeanalizują nasze zachowania i wykorzystają nasze słabości oraz przyzwyczajenia. Oczywiście, oświetlenie które załącza się tylko wtedy, gdy na drodze wykryty zostanie samochód to bardzo ciekawy pomysł, ale współczesny Internet Rzeczy to nie tyko takie niewinne rozwiązania. To także telewizory z zamontowanymi kamerami i mikrofonami, smartfony w których gromadzimy wszystkie dane osobowe czy w końcu chmury danych, teoretycznie bezpieczne miejsce do przechowywania wrażliwych danych.
Czasami nawet niepozorne informacje, jeśli trafią w ręce nieodpowiednich osób, mogą wyrządzić sporo złego. To dlatego bezpieczeństwo przechowywania i przesyłu danych powinno być najważniejszą kwestią, nad którą powinniśmy teraz pracować.
Ale nie taki diabeł znowu straszny, by zaraz zrywać kable do Internetu, wykopywać z czeluści piwnic starego Rubina a muzyki słuchać tylko na gramofonie. To, co może być dla nas zagrożeniem, w dobrych rękach może rozwinąć się w świetny projekt.
Systemy sterowania ogrzewaniem, zdalna regulacja głośności telewizora przez komórkę, zlecenie wydrukowania dokumentów spoza sieci domowej, to wszystko są czynności, dla których na pewno warto rozwijać Internet Rzeczy, w domowym zaciszu takie proste rozwiązania sprawdzą się świetnie. Ale i biznes skorzysta na tej rewolucji.
Chmury danych są doskonałym sposobem na przesyłanie i współdzielenie danych pomiędzy kontrahentami czy współpracownikami, używane z głową pozwolą usprawnić pracę specjalistów, zwiększając liczbę osób pracujących zdalnie. Taka forma zatrudnienia jest intratna dla wszystkich stron: pracodawca zmniejsza koszty własne, a zleceniobiorca może wykonywać usługę z dowolnego miejsca na ziemi, co znosi wszelkie bariery terytorialne.
Już teraz GPS-y potrafią przewidywać korki, i choć często nie mają zbyt dokładnych informacji, pomagają przemieszczać się po mieście. Gdy uda się wprowadzić ścisły monitoring metropolii, dopracuje algorytmy sterowania ruchem i zsynchronizuje ze sobą wszystkie GPS-y, hipotetyczny system zarządzania przepływem samochodów mógłby na bieżąco wyznaczać trasy dla wszystkich uczestników ruchu jednocześnie, by jak najlepiej rozładować korki.
Wspomniane kilka akapitów wyżej zbieranie informacji przez aplikacje też nie jest czymś, z czym powinniśmy definitywnie walczyć. Z jednej strony przedsiębiorcy korzystający z najróżniejszych narzędzi analitycznych będą w stanie wyciągnąć z big data informacje o klientach potencjalnie zainteresowanych ich produktem, co może ukrócić rozprzestrzenianie się SPAM-u. Po drugiej stronie barykady będzie stał klient, który otrzyma dokładnie to, czego pragnie. Grunt w tym, by nie pozwolić dojść do głosu socjotechnice i by wszystkie informacje, których poszukujemy, do nas docierały, a nie wyłącznie te, które chcą nam przekazać.
Niech znakiem czasu będzie to, że Samsung kupił właśnie za 200 milionów dolarów firmę SmartThing, zajmującą się aplikacjami umożliwiającymi zdane sterowanie technologią. Za dwa do pięciu lat, większość sprzętów będzie podpięta do sieci. Jak będzie wtedy wyglądało społeczeństwo Zachodu? Nie mam pojęcia, obecna rewolucja jest zbyt nieprzewidywalna, by wyciągać jednoznaczne wnioski, choć wstrzymałbym się jeszcze przed ostrzeganiem o nadejściu ery Skynetu. Jeszcze.