Po Egipcie i Algierii kolejny arabski kraj blokuje obywatelom dostęp do sieci obawiając się, że nieskrępowany kontakt jaki daje Internet przyczyni się do nasilenia protestów przeciw autorytarnej władzy.
Po udanym przerwocie w Tunezji i Egipcie kolejne arabskie kraje łapią wiatr w żagle. W ostatnich dniach masowe protesty odbyły się w Bahrajnie, Jemenie i Libii. Władcy tego ostatniego kraju zażądali od największych dostawców sieci natychmiastowego zablokowania dostępu do większości stron internetowych.
Według BBC w protestach w Libii zginęły już 84 osoby. Odpowiada za to ten pan na zdjęciu.
Internet, a w szczególności sieci społecznościowe, to obecnie najskuteczniejszy sposób koordynacji wszelkiego rodzaju akcji i protestów. Nie dziwne więc, że władze bojąc się o swoją pozycję zdecydowały się na radykalny krok – odcięcie swoich obywateli od informacji i utrudnienie komunikacji.
Co ciekawe, dostawcy blokują nie tylko konkretne adresy, ale również uniemożliwiają (a raczej znacznie utrudniają) dostęp do światowej sieci z użyciem narzędzi do obchodzenia tego typu zabezpieczeń (jak OperaTor, HideMyAss, czy HotSpotShield). Zablokowane są nawet połączenia PPTP VPN, co może bardzo negatywnie wpłynąć na libijskie firmy, które polegają na tej technologii aby utrzymywać stały kontakt z firmami-matkami znajdującymi się poza granicami kraju.
Dodaj komentarz