Google czy Samsung to tylko dwie firmy, które najgłośniej krzyczą o konieczności rozwijania idei inteligentnego domu. Na rynku są setki firm, które chcą zarobić na przerabianiu naszych domów na ułomną wersję rezydencji Jetsonów. Obiecują nam złote góry, a w rzeczywistości za worek złota wciskają gadżeciarskie zabawki. Nie tak powinien wyglądać inteligentny dom.
Bądźmy szczerzy, instalacja systemu inteligentnego ma sens przede wszystkim wtedy, gdy montujemy go w domu, a nie w mieszkaniu. Mieszkaniec polskiego punktowca nie będzie otwierał garażu pilotem, bo jeśli już ma garaż, to albo jest to jakaś stara popeerelowska buda, albo podziemny parking z automatycznie otwieraną bramą wjazdową. Do włącznika światła mamy często bliżej niż do smartfona, montowanie dimmerów sterowanych telefonem też nie ma większego sensu.
Można kłócić się co do sensowności instalowania zdalnie sterowanych termostatów czy czujek pożarowych lub zalaniowych, ale wydawanie kilku tysięcy na taki system najczęściej mija się z celem. Rachunki za ogrzewanie w bloku nie są tak wysokie jak w przypadku domów jednorodzinnych, a nawet jeśli nie grzejemy u siebie w mieszkaniu, dogrzewają nas sąsiedzi. Wystarczy tylko lekko odkręcić termostat, aby utrzymać komfortową temperaturę w mieszkaniu. Oczywiście zupełnie inaczej wygląda sytuacja mieszkańców nieocieplonych bloków i starych kamienic, ale w przypadku tych drugich najczęściej i tak nie uświadczymy systemu centralnego ogrzewania.
Fibaro, polski producent systemów inteligentnego domu, reklamuje m.in. wtyczkę, która świeci się na czerwono, gdy z gniazdka płynie zbyt wiele prądu. Śmieszny bajer, ale i tak wiadomo, że przy włączeniu czajnika elektrycznego możemy spodziewać się przygaśnięcia świateł w pomieszczeniu a czasem nawet przeciążenia sieci i wywalenia korków. Zdarza się, ot taka codzienność w wielu polskich domach, w których instalacje elektryczne kładli fachowcy w ramach programu 300% normy. Przerzuć się na czajnik gazowy, to rozwiąże problem twoich wysokich rachunków, a nie wpięcie pomiędzy gniazdko a czajnik drogiej przejściówki.
Sytuacja może wyglądać zgoła inaczej, jeśli mamy dom, w którym nie mieszka dobra babcia-społeczniczka, gotowa zawiadomić odpowiednie służby w ramach pożaru, zalania, czy włamania. W takim wypadku instalacja systemu inteligentnego ma rację bytu. Swoją norę ogrzewamy własnym sumptem, rolety antywłamaniowe mogą okazać się dobrą inwestycją, podobnie jak czujniki dymu. Z dala od aglomeracji nie możemy liczyć na pomoc sąsiadów czy przechodniów, sami musimy zatroszczyć się o swój majątek.
Tu dochodzimy do sedna sprawy. W Polsce w miastach mieszka około 60% ludności. Wydawałoby się zatem, że systemy inteligentne sprawdzą się w przypadku 40% populacji. Nic bardziej mylnego. Te 40% to nie są bogacze mieszkający w willach na obrzeżach miast, w znacznej części jest to uboga ludność wiejska. W Polsce nie mamy tak dobrze rozwiniętego systemu przedmieść, jak w Stanach Zjednoczonych. Tam w miastach żyje co prawda przeszło 80% obywateli, ale spora część nich mieszka właśnie na rozległych przedmieściach. Dla nich systemy inteligentne będą dobrym rozwiązaniem, ale w Polsce nie będą miały zbyt wielu odbiorców.
Choć Fibaro i konkurencja radzą sobie całkiem nieźle, podejrzewam, że minie jeszcze wiele lat, zanim domy i mieszkania będziemy mogli nazwać prawdziwie inteligentnymi. Chciałbym lodówki, która będzie dbała o świeżość moich produktów spożywczych, która sama zamówi składniki na kolację, którą wyklikam sobie na smartfonie. Ekspresu, który zaparzy kawę, gdy się obudzę i kuchenki, która zrobi mi jajecznicę. A do tego robota, który zbierze z podłogi skarpetki i wrzuci je do pralki.
Wiem, że część z tych rozwiązań już istnieje na rynku lub jest w fazie testu, ale jak na razie to nie one promują projekt smart home.
Próbuje nam się wmówić, że dom inteligentny to taki, który przygasi światło, przykręci kaloryfer czy zasłoni rolety. Owszem, to podstawa inteligentnych domów, ale w polskich warunkach skorzystają z tych rozwiązań nieliczni. Ceny od wiodących producentów są wysokie, urządzenie inteligentnego domu o bardzo ograniczonych możliwościach to wydatek 4-6 tysięcy złotych. Jeśli ktoś chce wydać tyle na system zdalnego wyłączania światła, droga wolna. Ja wolę wstać i wyłączyć światło tradycyjnie, analogowo. Zajmie to 2 sekundy, znacznie krócej, niż odpalenie aplikacji na smartfonie. Jak nie będę miał co zrobić pieniędzmi, może zainstaluję taki bajer, ale na razie czekam na inteligentny dom, który w realny sposób ułatwi mi życie.
Dodaj komentarz